Fascynuje mnie, że niemal 70 lat temu triumfowały takie filmy jak Wszystko o Ewie i Bulwar, które w sposób bolesny, ale myślę, że znacznie bardziej szczery opowiadały o Hollywood, niż współczesny sentymentalny La la land.
Zupełnie jakby przyrównać baśnie braci Grimm do Disneya.
Po ostatnich aferach z Billem Cosbym i Weinsteinem tym bardziej wizja z La la landu wydaje się nieszczera i tandetna i od początku mnie nie przekonała.
Problem jest w tym tylko taki, że "Wszystko o Ewie" opowiada o Broadway'u, teatrze w Nowym Yorku a nie o Hollywood...tam o tej filmowej branży i karierze, to jest bardzo mało...dlatego już tutaj te porównanie do La La Land mnie dziwi, bo nie dość, że gatunkowo dwa totalnie inne filmy, to do siebie nie mają praktycznie nic podobnego. Dawniej też jakoś potrafiły dostawać oscary takie filmy jak "West Side Story" , "Dźwięki muzyki", czy "Gigi" i było dobrze. Filmy właśnie sentymentalne, naiwne itd...a teraz to właśnie musi być coś bolesne, szczere, prawdziwe aż do bólu - tak jakby to był wyznacznik dobrego kina...